🌥️ Znam To Z Eutanazji

W naszym słowniku wyrazów bliskoznacznych języka polskiego istnieją 2 synonimy eutanazji. Tagi dla synonimów słowa eutanazja: synonimy słowa eutanazja, synonimy wyrazu eutanazja, synonim eutanazji, inne określenia słowa eutanazja, wyrazy bliskoznaczne słowa eutanazja, inaczej eutanazja, inaczej o eutanazji. 1524 Ciekawostki językowe i nie tylko. To zbiór wszelkich interesujących, czasem zabawnych informacji, którymi możesz dzielić się ze znajomymi lub rodziną: pochodzenie słów i wyrażeń (dlaczego mówimy płakać jak bóbr i trafić w sedno), historie dawnych form (leciech, jaje), słownikowe czary-mary (dlaczego w słownikach promowano pisownię dżez, co w słownikach robiło ęsi Przedmiotem artykułu są historyczne aspekty i różne konotacje pojęcia eutanazji. Wyjaśniam w nim różnicę pomiędzy etymologicznym („dobra śmierć”) a współczesnym („zabójstwo z litości”) sensem tego pojęcia. Poprzez omówienie odpowiednich fragmentów klasycznych dzieł filozoficznych, m.in. The Advancement of Learning Francisa Bacona, a zwłaszcza Państwa Platona i Public Full-text. Eutanazja – charakterystyka aspektów prawnych. za życia (jest. to więc tzw. testament życia). tym ocena, czy „nie do zniesienia”. cierpienie występuje rzeczywiście u Czy dzieci powinny mieć prawo do eutanazji? Czy ludzie niepoczytalni powinni mieć prawo do eutanazji? 1. Teoretycznie prawo pozbawienia wolności powinno negować taką możliwość. W praktyce nie ma to większego znaczenia, chyba, że dla kogoś ważne jest aby ktoś umarł w więzieniu na dożywociu w wieku 70 lat niż w wieku 30 lat z Zeke, meanwhile, was raised in a state of systematic Stockholm Syndrome, in a manner of speaking. Marley teaches its Eldian citizens that they are subhuman thanks to the crimes of their ancestors -- with their only value lying in their Titan-ready genes, turning them into either zombie-like Pure Titans or live out a 13-year existence as a Shifter. Godna śmierć a godność człowieka umierającego. Zwolennicy eutanazji często mówią o godnej śmierci. Pierwotny i podstawowy sens tego słowa nie wywodzi się jednak ani z jakichś cech choroby czy z jakichś właściwości śmierci, ale ma swe źródło w godności człowieka jako takiego, w tym również w godności człowieka chorego 69 votes, 76 comments. Jestem za eutanazją Gdy mamy do czynienia z przypadkiem w którym nie ma szans na wyleczenie osoby chorej, pozwólmy jej odejść… znam to z eutanazji co to znaczy znam to z kas znam to z kas znam to z autopsie. Ads. Stats. Check Time: Response Time: 1 second ago: 27 ms is good: 4 hours ago: 236 Pobrzmiewało w tym echo podstawowego argumentu krytyków, iż na osoby mogące skorzystać z eutanazji będą wywierane naciski, by się na to zgodziły. Seymour wskazał natomiast, że ustawa zawiera wystarczające gwarancje przeciw jej nadużywaniu, jak między innymi zobowiązanie personelu medycznego do wstrzymania eutanazji w razie dentów Uniwersytetu Medycznego z kierunku pie-lęgniarstwo na temat eutanazji i postaw wobec niej oraz ich uwarunkowań dotyczących przede wszyst-kim dopuszczalności eutanazji, karania za jej prze- iUGfLZ. Plus Minus: Cały świat śledzi losy sparaliżowanego Vincenta Lamberta w szpitalu we francuskim Reims, który miał zostać zagłodzony na śmierć w majestacie prawa. Po kilkunastu godzinach od momentu, gdy odłączono go od pożywienia i wody, sąd apelacyjny w Paryżu zdecydował, by jednak wznowić opiekę. Niestety, to nie koniec. Choć wstawił się w jego sprawie papież Franciszek i Komitet Praw Osób Niepełnosprawnych ONZ, to wciąż nie wiadomo, co go czeka. Sąd przychylił się do opinii, że wysłannicy oenzetowskiego komitetu powinni mieć czas, by tę sprawę dokładnie zbadać. Sprawdzają, czy nie mamy tu do czynienia z dyskryminacją ze względu na niepełnosprawność. Zatem na razie wyrok na Vincenta Lamberta został odroczony. Gdy eksperci przeprowadzą swoje śledztwo, sprawa wróci do francuskiego sądu, a rodzina Lamberta znowu będzie musiała walczyć o jego prawo do życia. Bo nawet jeśli oenzetowski komitet stwierdzi, że w tym przypadku naruszane są prawa osób niepełnosprawnych, to nie wiemy, czy w oczach sądu ta opinia przeważy. A te prawa są naruszane? Nie mam co do tego większych wątpliwości. Znając podobne przypadki, mogę powiedzieć, że Vincent Lambert zostanie zagłodzony właściwie tylko dlatego, że jest niepełnosprawny. Gdyby nie był, przecież nikt by się nawet nie zastanawiał, czy można go pozbawić pożywienia i wody, prawda? Mówimy o 42-letnim pacjencie po wypadku na motocyklu, w którym doznał poważnego uszkodzenia mózgu. Pytanie, przed którym stoi dziś francuski wymiar sprawiedliwości, to czy przestać podawać mu pożywienie i wodę, bo nic nie wskazuje na to, by jego stan mógł się kiedykolwiek poprawić, czy jednak zasługuje na to, by nadal go karmić. Wielu ekspertów twierdzi, że mówienie w tym przypadku o zagłodzeniu jest niesprawiedliwe, bo Lambert od lat jest w stanie wegetatywnym i poddany jest tzw. daremnej terapii. Tylko co w tym przypadku oznacza termin „daremna"? Przecież sąd chce pozbawić Lamberta opieki nie dlatego, że ona nie jest skuteczna, tylko właśnie dlatego, że jest – utrzymuje go przy życiu. Dla wyjaśnienia, pacjent jest w stanie wegetatywnym albo w stanie minimalnej świadomości – według opinii różnych ekspertów. I rzeczywiście jest w tym stanie już od 2008 r. Lambert nie potrzebuje żadnej skomplikowanej terapii, leków, maszyn podtrzymujących życie. On oddycha samodzielnie. Wystarczy, by miał podłączoną tzw. rurkę gastrostomijną, przez którą podaje mu się pożywienie i wodę. Czyli, podobnie jak każdego innego pacjenta, trzeba go karmić, i tyle. Jeżeli ktoś używa tu pojęcia terapii daremnej, to tylko dlatego, że Lambert już zawsze będzie niepełnosprawny i niesamodzielny – tego nie zmienimy. Ale czy to znaczy, że jego życie jest bezwartościowe? Że możemy administracyjnie zdecydować, że on nie zasługuje na to, by żyć? Tyle że próby odpowiedzi na to pytanie dzielą nie tylko prawników, etyków, lekarzy, ale także rodzinę pacjenta. Jego rodzice pragną dalszej opieki medycznej, ale inne zdanie ma żona. I co, jako społeczeństwo, powinniśmy zrobić z takim niesamodzielnym, niepełnosprawnym człowiekiem? Ten problem bardzo przypomina głośną sprawę ze Stanów Zjednoczonych, w którą byłem mocno zaangażowany w latach 2003–2005, czyli przypadek Terri Schiavo. Ona również doznała ciężkiego uszkodzenia mózgu i była w bardzo podobnym stanie: wegetatywnym lub minimalnej świadomości, bo też były podzielone opinie. I podobnie było w rodzinie: rodzice i rodzeństwo chcieli, by ją utrzymywać przy życiu, a jej mąż – przeciwnie. Ta sprawa dzieliła nasz naród przez całe dwa lata. Ostatecznie sąd uznał, że to mąż powinien mieć prawo do podjęcia decyzji o jej śmierci, mimo że od dawna żył z inną kobietą, z którą miał już dwójkę dzieci. Jak zazwyczaj kończą się podobne sprawy? Bardzo często opinia publiczna w ogóle się o nich nie dowiaduje. Jeśli w rodzinie wszyscy się zgadzają, że to już czas wujka, dziadka czy siostry, to po prostu pozwala się takiej osobie umrzeć. Jeśli jednak wśród najbliższych zdania są podzielone, a sam pacjent zawczasu nie dał żadnych wytycznych, czego w podobnej sytuacji oczekuje, to sprawa trafia do sądu. W przypadku dwuletniego Alfiego Evansa spod Liverpoolu nie było kłótni w rodzinie. Rodzice zgodnie byli za podtrzymywaniem jego życia, a mimo to o sprawie zrobiło się głośno, bo według lekarzy mały Alfie nie miał szans przeżyć, a uporczywa terapia mogła mu przynieść tylko niepotrzebne cierpienie. Myślę, że to jednak podobny przypadek do spraw Lamberta i Schiavo. Oczywiście, mały Alfie potrzebował poważnej interwencji medycznej, ale to, co było najbardziej niepokojące w jego przypadku, to że właściwie nie postawiono mu żadnej konkretnej diagnozy medycznej. Lekarze nie wiedzieli, co spowodowało jego neurologiczną zapaść. Wcześniej była podobna sprawa niespełna rocznego Charliego Garda, ale wtedy jednak wiadomo było, na czym polega jego ciężka wada genetyczna. W każdym razie mamy tu grupę spraw, które przy wielu różnicach łączy zasadniczy problem: jak mamy jako społeczeństwo traktować pacjentów bardzo poważnie niesprawnych. I nie mówimy tu o ludziach ze śmiertelnymi chorobami, którzy sami zbliżają się do śmierci, lecz o pacjentach, którzy jednak są w stanie żyć. Tu naprawdę jest wiele pytań, które cały czas domagają się odpowiedzi. Nie da się przejść nad nimi do porządku dziennego. Jakie to pytania? Kim w ogóle są ci niesamodzielni, może nawet nieświadomi niczego ludzie? Czy są równi innym ludziom, czy gorsi? Czy można mówić o ich ludzkiej godności, czy nie są jednak pełnowartościowymi ludźmi? I gdzie jest ta granica? Kto ma o niej decydować? A może jednak jesteśmy zobligowani się nimi zajmować, opiekować? A jeśli tak, jest to obowiązkiem rodziny czy społeczeństwa? Ale gdzieś jednak leży jakaś obiektywna granica między leczeniem a daremną terapią. Gdzie pan ją wyznacza? To nie tak. Każdy człowiek może odmówić terapii, której nie chce się poddać. To święte prawo każdego chorego. Gdy umierał mój chory na alzheimera wujek, uczynił mnie swoim pełnomocnikiem i dał jasne polecenie: jeśli będzie już bardzo chory, nie chce dostawać żadnych antybiotyków. I gdy ten czas nadszedł, rzeczywiście odmówiłem leczenia w jego imieniu. A proszę mi uwierzyć, czułem się, jakbym wbijał wujkowi nóż w plecy. Naprawdę złamało mi to serce. Ale to było jego życzenie i wiem, że należy je uszanować. Problem jest wtedy, gdy pacjent nie wydał żadnych instrukcji. A jeszcze poważniejszy – gdy podzielone zdania mają jego najbliżsi. W takiej sytuacji, uważam, powinniśmy jako społeczeństwo zawsze stawać po stronie bezbronnego pacjenta. Nie mówię tu o poważnych, nieuleczalnych chorobach, ale pozbawienie niepełnosprawnej osoby podstawowej opieki, jak w przypadku Vincenta Lamberta, to zwykła dyskryminacja. Jeśli taka sprawa trafia przed sąd, to stojąc przed wyborem śmierć lub życie, sąd powinien po prostu opowiedzieć się za życiem, bo tylko w ten sposób unikniemy dyskryminacji bezbronnej ofiary. Czytając pańską książkę „Kultura śmierci. Gdy medycynie wolno szkodzić", nie sposób nie zauważyć, co zresztą podkreśla w przedmowie polski wydawca, że w naszych krajach mamy różne problemy. W skrócie: w USA tzw. terminalnych pacjentów zbyt łatwo pozbawia się prawa do terapii, w Polsce za to lekarze raczej boją się rezygnować nawet z uporczywej terapii i często narażają pacjentów na niepotrzebne cierpienie, by nie mieć na głowie prokuratury. Wszystko dlatego, że brakuje jasnych przepisów. Odwołam się do wielkiego amerykańskiego bioetyka Paula Ramseya, który już dawno stawiał sobie pytania, o których mówiłem wcześniej. W wydanej w 1973 r. książce „Pacjent jako osoba" pisał, że nie można na siłę walczyć o czyjeś życie, trzymać go w nieskończoność pod różnymi rurkami, maszynami itd. To pacjent jest najważniejszy, więc to od jego woli zależy, jak go powinniśmy traktować. Jeśli nie chce bardzo męczącej, dającej i tak niewielkie szanse na wyleczenie terapii, jeśli woli mieć czas, by spokojnie pogodzić się ze śmiercią, mieć jeszcze siły na pożegnanie się z bliskimi czy na przykład na pogodzenie z Bogiem, to trzeba mu to umożliwić. Po to są właśnie różnego rodzaju hospicja i cała medycyna paliatywna, by pacjenta traktować jak osobę. Natomiast zdecydowanie się nie zgadzam, by o życiu pacjenta decydowały rozmaite wyrocznie, w rodzaju zespołów bioetycznych czy jakichś podobnych. Jeśli pacjent chce się chwytać każdej możliwej opcji, by walczyć o życie, albo gdy rodzina jest zdania, że jego życie wciąż ma sens, to dlaczego ktoś zewnątrz miałby mieć prawo mówić: „Nie, jego życie nie jest warte opieki"? To nie jest traktowanie pacjenta jak osoby. Ale jest jeszcze czynnik ekonomiczny. Terapie bywają bardzo drogie, dlatego dochodzi tu kwestia sprawiedliwości. W krajach, gdzie służba zdrowia utrzymywana jest z podatków, istnieją często jasne wytyczne, kiedy walka o jedno życie jest niesprawiedliwa względem innych pacjentów, którzy mają dużo większe szanse na wyleczenie, a przecież może nie starczyć dla nich środków. Nie mam pojęcia, jak niektórym krajom udaje się trzymać budżet służby zdrowia w ryzach, kiedy to, co nazywamy medycyną, tak bardzo poszerza swe granice. Przecież to już nie tylko ratowanie życia, leczenie chorób, ale ludzie oczekują od medycyny rozmaitych innych rzeczy. Chcą, by spełniała ich zachcianki, by pomagała na przykład na starość utrzymać wyszukany styl życia, na przykład uprawiać ekstremalne sporty. Służba zdrowia ciągle rośnie i rośnie, i staje się coraz bardziej kosztowna. A tymczasem są ludzie, którzy na poważnie twierdzą, że niektórym pacjentom nie powinno się przedłużać terapii i można pozwolić im umrzeć, bo nie stać nas na ich leczenie... Moim zdaniem nie powinniśmy poświęcać tych najbardziej potrzebujących, a zarazem spełniać rozmaite zachcianki tych, którzy w zasadzie nie potrzebują żadnego leczenia. Żeby to nie zostało źle zrozumiane: nie chcę oceniać pod względem moralnym, czy ktoś potrzebuje danej kuracji czy nie. To jego sprawa. Ale jeśli mamy dokonywać segregacji pacjentów, bo brakuje nam środków na ich leczenie, to ci, którym grozi śmierć, są jednak najbardziej potrzebujący. Alternatywą jest bardzo niebezpieczny utylitaryzm, który skończy się tym, że zamiast ratować życie 95-letniego pacjenta, będziemy zajmować się pacjentami młodszymi, których z różnych względów bardziej opłaca się leczyć. Co w dzisiejszych czasach oznacza termin „naturalna śmierć"? Dobre pytanie. Jeśli francuski sąd zdecyduje, by Vincenta Lamberta odłączyć od rurki gastrostomijnej, to powiedzmy jasno – umrze śmiercią naturalną. Niektórzy moi koledzy by się ze mną nie zgodzili, powiedzieliby, że to eutanazja, zabójstwo. Nie uważam tak. Mogę się za to z nimi zgodzić, że to będzie wymuszenie jego śmierci, nawet jeśli sama śmierć będzie jak najbardziej naturalna. Inni koledzy po fachu twierdzą za to, że zaprzestanie podawania pożywienia i wody jest jak odłączenie od respiratora. Ale z nimi też się nie zgadzam. Znam sytuacje, gdy pacjenci, wbrew wszelkim przewidywaniom, jednak nie umierali pozbawieni wsparcia respiratora, jak niedawno pewna starsza, afroamerykańska kobieta w Teksasie, którą po 48 godzinach, gdy oddychała samodzielnie, przewieziono w końcu do hospicjum. Gdy odłączymy niesamodzielnemu człowiekowi pożywienie i wodę, to jednak nic nas nie może zaskoczyć. Jest tylko jedno rozwiązanie, do jakiego to doprowadzi, prawda? Dlatego moim zdaniem, chociaż tego zdania nie podziela, niestety, większość moich kolegów po fachu, odłączenie pożywienia i wody powinno być traktowane trochę inaczej niż zaprzestanie daremnej terapii, ale też inaczej niż tzw. legalne zabójstwo. Jeśli dobrze rozumiem, że pije pan do przypadku Vincenta Lamberta, to według mnie to coś pomiędzy eutanazją a odłączeniem od respiratora. Skoro już padło słowo „eutanazja", to gdy mówi pan o wolnym wyborze pacjenta, czy chce walczyć o życie, czy jednak woli umrzeć w spokoju w hospicjum, można by podejrzewać, że opowiada się pan za wolnym wyborem także w przypadku eutanazji. Eutanazja to nie jest tak prosta kwestia, jak niektórzy chcieliby ją widzieć. Jej legalizacja niesie ze sobą olbrzymie koszty. Spójrzmy na przypadki Holandii i Belgii, które zaczęły od zgody na eutanazję osób śmiertelnie chorych, strasznie cierpiących, a dziś poddają eutanazji ludzi starszych, którzy są zmęczeni życiem, niepełnosprawnych, ale też pacjentów z problemami psychicznymi, a do tego zgadzają się na transplantację ich narządów. Czy wyobraża pan sobie, by psychiatra, zamiast walczyć o życie na przykład pacjenta z depresją, zmagającego się z metafizycznym bólem, brakiem poczuciem sensu, informował go, że może zostać dawcą narządów? Moralnie to naprawdę bardzo grząski grunt. Każdy pacjent musi mieć poczucie, że zasługuje na najlepszą opiekę, jaką tylko medycyna może mu zaproponować. Legalizacja eutanazji rujnuje tę zasadę. Pacjenci tracą poczucie, że lekarze będą walczyli o ich życie do końca. Systemowe przyzwolenie na eutanazję prowadzi do tego, że pacjenci czują się porzuceni przez lekarzy. Bo jeśli zabijanie staje się akceptowalną odpowiedzią na ludzkie cierpienie, to medycyna przestaje być jasna i logiczna. To rujnuje całą naszą posthipokratejską medycynę. Ale nie pozwalając na eutanazję, zabieramy ludziom możliwość decydowania o swoim życiu i śmierci. Odbieramy im wolny wybór. Idąc tym tokiem myślenia, powinniśmy zaprzestać jakiejkolwiek prewencji prób samobójczych. Uważam, że kogoś, kto dowiaduje się, że ma raka z przerzutami, i prosi o samobójstwo wspomagane, powinniśmy traktować tak samo jak kogoś, kto chce skoczyć z mostu, bo zbankrutował jego biznes. Trzeba go wesprzeć, a nie pozostawić samego. Jakby pomagał pan kiedyś w hospicjum, wiedziałby pan, że na szkoleniach dla wolontariuszy to bardzo ważny wątek. Jeśli któryś z pacjentów choćby wspomni o samobójstwie, wolontariusz powinien od razu zgłosić to personelowi, by ten mógł zainterweniować. Miałem takie sytuacje. Lekarz podchodził wtedy do takiego pacjenta i pytał: „Co możemy zrobić, byś nie myślał o samobójstwie?". Musimy traktować chorych ludzi na równi ze zdrowymi. Wyobraża pan sobie taką rozmowę: – Chcę popełnić samobójstwo. – Nie, nie rób tego, warto żyć! – Ale mam raka. – A, to OK, tu są pigułki, po których umrzesz... Co dokładnie ma pan na myśli, pisząc w swej książce o „kulturze śmierci"? Właśnie to, że śmierć stała się akceptowalną odpowiedzią na ludzkie problemy. Gdy 15 lat temu w USA wyszło pierwsze wydanie tej książki, liczyłem, że ludzie potraktują to jako ostrzeżenie. Przewidziałem w niej, niestety, wiele zmian, które później zaszły w USA, Kanadzie, Europie Zachodniej. Dziś w obliczu tych zmian stają też Polacy. I warto, żebyście dokładnie wiedzieli, na czym one polegają. Bo to nie jest wcale prosta alternatywa, jakiś mityczny wolny wybór kontra jakieś archaiczne wartości. Myślę, że nie powinniście pozwolić, by na najważniejsze pytania dotyczące przyszłości naszej cywilizacji odpowiadała tylko jedna, kierująca się bardzo mocno ideologią grupa osób, którą nie wiadomo dlaczego niektórzy uważają za zupełnie bezstronnych bioetyków. W USA eutanazja wciąż nie jest legalna. Za to już osiem stanów przyzwoliło na tzw. samobójstwo wspomagane: Hawaje, Kalifornia, Oregon, Waszyngton, Kolorado, Vermont, New Jersey i dystrykt Columbii. Ale może w Stanach coś się zaczęło zmieniać w drugą stronę. W maju Alabama przyjęła bardzo restrykcyjne przepisy antyaborcyjne. To pokazuje tylko, jak bardzo podzielone jest amerykańskie społeczeństwo. W Alabamie zaostrzają przepisy antyaborcyjne, a w Wirginii, gdzie mieszkam, dyskutuje się, czy można „dobić" dziecko, które jakimś cudem zamiast umrzeć w trakcie aborcji, jednak przeżyło – czyli inaczej mówiąc, po prostu się urodziło. I nie widać, żeby w USA cokolwiek miało się zmienić. Jednak zapewne jest coś, czego pan 15 lat temu nie przewidział. Co pana zaskoczyło? Na pewno to, z jakim entuzjazmem legalną eutanazję przyjęło w 2015 r. społeczeństwo kanadyjskie. Doszliśmy do tego, że miliony ludzi nie mają żadnych wątpliwości, nie zadają żadnych pytań, wszystko dla nich jest oczywiste. Po ledwie kilku latach słyszymy, że w Kanadzie dyskutuje się już o poddawaniu eutanazji ludzi z demencją starczą, że powstają nawet szpitale pediatryczne przystosowane do tego rodzaju procedur. Ale to może nie powinno mnie aż tak dziwić, w końcu w Holandii są już nawet procedury pozwalające na poddawanie eutanazji noworodków z poważnymi wadami genetycznymi. Wszystko oczywiście w imię współczucia i podobno lepiej rozumianego niż dawniej człowieczeństwa... Wesley J. Smith jest amerykańskim prawnikiem i pisarzem, autorem popularnych książek o kwestiach bioetycznych. Jego głośna „Kultura śmierci. Gdy medycynie wolno szkodzić" właśnie została wydana po polsku przez wydawnictwo Medycyna Praktyczna. PLUS MINUS Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”: tel. 800 12 01 95 Coraz częściej parlamenty poszczególnych krajów europejskich i nie tylko zajmują się przygotowaniem norm prawnych, które sankcjonują możliwość dokonania eutanazji – zakończenia życia na osobiste życzenie danej osoby. Ostatnio eutanazję zalegalizowała Hiszpania, która stała się czwartym krajem Europy – po Belgii, Luksemburgu i Holandii, a szóstym na świecie po Kanadzie i Kolumbii, który przyznał osobie prawo do samobójstwa i oferuje pomoc przy jego dokonaniu. W opracowaniach preferuje się przekonanie, że jest to prawo do godnej śmierci na życzenie osoby oraz zwraca uwagę na terminologię, która merytorycznie wskazuje na dobrowolne uczestniczenie danej osoby w dokonaniu samobójstwa wspomaganego. Czy zdecydowanej na taki krok osobie mógłby towarzyszyć kapłan? Czy taka osoba mogłaby zostać opatrzona sakramentami? Pozostało jeszcze 94 % treściAby zobaczyć cały artykuł, zaloguj się lub zamów dostęp. „Zarządzanie Parafią” to kompleksowy serwis ekspercki dla Księży Proboszczów, który oferuje: magazyn papierowy wydania w pdf materiały w wersji elektronicznej konsultacje z ekspertami Oferta specjalna » Ostatnio na świecie i w Polsce wiele się mówi o „prawie do eutanazji”. Wydaje się jednak, że popierający eutanazję czasem albo nie wiedzą, o co walczą, albo celowo próbują wprowadzić zamieszanie się, że etykietkę „eutanazja” otrzymuje leczenie przeciwbólowe terminalnie chorych osób i rezygnacja z uporczywej terapii. Również pojęcia eutanazji czynnej i biernej bywają tak wymieszane, że trudno właściwie sytuację ocenić. Czy to popierając, czy sprzeciwiając się eutanazji, warto mieć jasną świadomość, o co się walczy. Proponuję zatem uporządkowanie pierwsza - uporczywa terapiaWyobraźmy sobie następującą sytuację: człowiek jest poważnie chory, dotychczasowe próby leczenia przyczynowego się nie powiodły. Można wprawdzie próbować podjąć jakieś nadzwyczajne działania, ale doświadczenie wskazuje, że szanse powodzenia są bardzo niewielkie, żeby nie powiedzieć żadne, a jeśli coś się da osiągnąć, to będzie to jedynie niewielkie przedłużenie życia. Ceną jest wysiłek chorego, dodatkowe i w sumie niepotrzebne cierpienia, również brak czasu i sił na przeżycie własnego umierania i dokończenie swoich takiej sytuacji lekarz i pacjent mogą z takiego nadzwyczajnego leczenia zrezygnować. Ważne jest, by nie oznaczało to rezygnacji z tych zwyczajnych metod terapii, które są konieczne dla poprawy komfortu przeżywania ostatnich dni czy tygodni. W żadnym wypadku nie można też uznać za „nadzwyczajną metodę leczenia” karmienia i pojenia chorego. Odmowa tych ostatnich byłaby równoznaczna z druga - leczenie przeciwbóloweW niektórych chorobach - zwłaszcza nowotworowych - opanowanie bólu wymaga podawania narkotyków. Leczenie to wzbudza wiele kontrowersji, z kilku podając ciężko choremu człowiekowi morfinę często zdaje sobie sprawę, że może to skrócić jego życie o kilka dni, gdyż zmniejsza niektóre możliwości kompensacyjne organizmu. Z drugiej strony - jest to leczenie konieczne dla zmniejszenia bólu czy duszności. Takie leczenie jest uprawnione, gdyż jego celem nie jest pozbawienie człowieka życia, a zmniejszenie jego cierpień. Śmierć człowieka nadal jest śmiercią naturalną, a nie spowodowaną podaniem kwestia dotyczy przewlekłego stosowania narkotyków i możliwości uzależnienia. U osób śmiertelnie chorych, otrzymujących narkotyki jako leczenie przeciwbólowe, tego problemu się nie rozważa. Najczęściej w tej sytuacji uzależnienie nie zdąży się rozwinąć, ale nawet jeśli tak się stanie, i tak nie ustanie przyczyna bólu, a zatem pacjent będzie otrzymywał narkotyki do końca życia. Nie powstanie problem odstawienia narkotyku. Nie należy ograniczać z tego powodu podawania leków, które pozwolą człowiekowi względnie komfortowo przeżyć ostatni dany mu jest w tym kontekście jedna uwaga. Narkotyki w dużych dawkach mogą doprowadzić człowieka do stanu, w którym pogrąży się on w półśnie. Należy pamiętać, że to leczenie ma mu pomóc, zatem nie powinno przeszkodzić mu w wypełnieniu jego obowiązków - duchowych, wobec rodziny, prawnych i innych, które mogą być dla niego istotne. Człowiek powinien mieć możliwość zamknięcia swoich spraw na ziemi i nie wolno mu jej bierna - czyli zaniechanie leczeniaKiedy wobec tego mówimy o eutanazji biernej? Wtedy, gdy człowiekowi odmawia się leczenia, które mogłoby przynieść poprawę lub wyleczenie, w imię nieprzedłużania jego - pełnego cierpień - życia. Byłoby nią na przykład nieleczenie zapalenia płuc u osoby sparaliżowanej czy u dziecka z zaawansowanymi wadami wrodzonymi. Zapalenie płuc można wyleczyć, a celem odstąpienia od leczenia jest w tym wypadku spowodowanie śmierci osoby, której życie jest - naszym lub jej zdaniem - zbyt uciążliwe lub czynna - czyli czynne działanie w celu spowodowania śmierciMetoda może być różna. Może to być - i najczęściej jest - podanie leku, który zatrzyma akcję serca czy oddech. Nie ma tu znaczenia rodzaj podawanego środka. Czynną eutanazją będzie podanie wspomnianej wyżej morfiny, jeśli poda się ją w dawce, która ma spowodować, że człowiek przestanie oddychać. Ważny jest cel "z litości"Warto na koniec dodać, że eutanazją nazywamy spowodowane współczuciem zabicie człowieka na jego życzenie. Nadużyciem jest nazywanie eutanazją sytuacji gdy lekarz podał pacjentce morfinę w śmiertelnej dawce nie informując o tym ani jej samej, ani jej siostry „bo były gorliwymi katoliczkami i nigdy by się nie zgodziły”, a on musiał „postąpić humanitarnie”. W tym przypadku mówienie o „eutanazji” jest eufemizmem - mamy do czynienia ze zwykłym definicji. Kościół sprzeciwia się eutanazji biernej i czynnej, dopuszcza natomiast rezygnację z uporczywej terapii i leczenie przeciwbólowe. Opowiadając się za lub przeciw warto wiedzieć, o czym mówimy. Warto również rozumieć te pojęcia dla siebie. Z chorobą i śmiercią spotykamy się wszyscy, najpierw w rodzinie, kiedyś z własną. Warto wiedzieć, by nasza niewiedza nie spowodowała, że ktoś bliski będzie cierpiał ponad miarę, ale też by współczucie drugiemu człowiekowi i bezradność wobec cierpienia nie doprowadziły nas do błędnych decyzji.

znam to z eutanazji